— To niemożliwe! Mylicie się!
— Spróbujcie sami.
Podszedłszy bliżej, Landola przekonał się, że Cortejo ma słuszność.
— Do djaska! — rzekł. — Na dole niema chyba nikogo? Posłuchajmy!
Cortejo otworzył drzwi naoścież; zaczęli nasłuchiwać. Było zupełnie cicho.
— Pah! — rzekł Landola. — Widocznie drzwi otworzyły się przy pomocy jednego z waszych kluczy. Nie zauważyliście tego, ot i cała tajemnica!
— Czyżby to być mogło? — zapytał Cortejo z powątpiewaniem. — Nie wyobrażam sobie, żebym tego nie zauważył.
— A jednak rzecz prawdopodobna. Jesteście przestraszeni, podnieceni. Nie panujecie nad nerwami.
— Może. W każdym razie słuchajmy jeszcze chwilę.
Cisza, żadnych niepokojących szmerów...
— Zupełnie niepotrzebna strata czasu. Trzeba zejść nadół!
— Ostrożnie. Naprzód bez trupa.
— Dobrze. Zapalcie światło.
Zaczęli schodzić, zamknąwszy za sobą drzwi. Cortejo zapalił latarkę. Schodzili cicho i ostrożnie. Landola szedł pierwszy, za nim Cortejo.
Doszli do wnętrza grobowca, nie zauważywszy nic niepokojącego.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
147