Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

— Raczej nadaje się pan do czwartej.
— Do stu tysięcy piorunów! Czy wie pan, kim jestem?
— Dowiem się rychło — oświadczył strażnik. — Czy ma pan przy sobie dokumenty?
— Rozumie się. Chciałem się wylegitymować przed zawiadowcą, ale nie pozwolił. Sam poniesie konsekwencje.
— Pokaż pan!
Sępi Dziób podał wszystkia dokumenty, które był pokazał komisarzowi w Moguncji. Strażnik czytał z coraz to rzadszą miną. Kiedy skończył, rzekł:
— Przeklęta historja! Ten worek i ten straszliwy ubiór mogą każdego zwieść. Czy wie pan, panie zawiadowco, kim jest ten pan? Przedewszystkiem myśliwym z prerji, przytem amerykańskim oficerem w randze kapitana.
— Nie może być!
— Ależ tak, naprawdę! Trochę francuszczyzny szkolnej, którą władam, wystarczy mi do odcyfrowania tego dokumentu. Pan kapitan jest posłem pana prezydenta Meksyku Juareza.
Zawiadowca zbladł.
— A tu oto polecenie pana v. Magnusa, pruskiego przedstawiciela w Meksyku.
— Któżby pomyślał!
Obejrzeli się niemal nieprzytomnie.
— No, jakże tam? — zapytał uprzejmie trapper.
— Ależ mój panie, czemu ubiera się pan w ten sposób! — zawołał zawiadowca. — Pańska odzież jest

12