Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamknięto przedział. Pociąg ruszył.
— Czyżbym się aż tak zmienił? — zapytał Ravenow.
— Być może — uśmiechnął się pułkownik. — Proszę, nazwisko pana?
Ba, to zbyteczne. Oto znak rozpoznawczy!
Wyciągnął prawą rękę, tak że pułkownik mógł dostrzec, iż jest sztuczna. Przybysz cofnął się.
— Co? — zawołał. — Pan miałby być podporucznikiem Ravenowem? Człowieku, jak pan wygląda!
Podporucznik spojrzał ze zdumieniem.
— Tam jest lustro — dodał pułkownik. — Czy pan jeszcze nie zajrzał?
Ravenow tak wciąż jeszcze kipiał złością, że nawet nie spojrzał w lustro. Teraz podniósł się, podszedł do zwierciadła, ale odrazu cofnął przerażony.
— Piekło i zatracenie! — krzyknął. — A więc tak wyglądam! No, poczekaj, mój chłopcze, zaleję ci sadła za skórę. Nie mogę się nikomu w tym stanie pokazać.
— Tak sądzę. Co się panu przytrafiło? Można byłoby pomyśleć, że jesteś pan po tęgiej bijatyce.
— Opowiem panu, panie pułkowniku, ale przedtem o jedno zapytam. Skąd pan przybywa?
— Z Wolfenbüttelu. A pan?
— Z Moguncji. Jadę do Berlina.
— Ja także. Chodzi o sprawę, której nasze spotkanie przyniesie korzyść.
— To samo chciałem panu oświadczyć. Podporucznik v. Golzen depeszował mi wczoraj.

18