Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pomyślał pan o sekundancie? Sądzę, że natkniemy się na trudności.
— Tak? — Pułkownik był widocznie zakłopotany. — Będą ostrożni. Odrazu się domyślą, że to walka na śmierć i życie.
Pah! Może pan wyraźniej mówić. Nie wezmę panu tego za złe. Przypuszcza pan, że nasz honor nie posiada już tego blasku, co poprzednio?
— Niestety — jęknął pułkownik. — I pod tym względem straciliśmy wiele.
— Nie daję za to złamanego szeląga. Co znaczy honor? Jak to może być, aby honor oficera poszedł do djabła, skoro go dotknie laska, albo skoro zostanie spoliczkowany? Spuścizna zamierzchłych praciotek!
Ravenow wzgardliwie poruszył ręką, ale jego oczy rzucały błyskawice gniewnego podniecenia. Dzielny Amerykanin oporządził go niezgorzej. Twarz spuchła, nos i wargi przybrały brunatno-czarne zabarwienie. Nie dziw, że pułkownik v. Winslow nie poznał Ravenowa w pierwszej chwili.
Hm — rzekł pułkownik. — Policzek to rzecz nader poniżająca, jakkolwiek się na to zapatrywać.
— Każdemu może się przytrafić.
— To brzmi tak, jakgdyby pan zawdzięczał szczególne zabarwienie twarzy całemu szeregowi policzków.
— No, a gdyby tak było w istocie?
— Odważono się pana spoliczkować?
— Raz? Wiele razy! — roześmiał się podporucznik, ale był to śmiech wściekłości i wstydu.
— Któżby się ośmielił? Mam nadzieję, że czło-

20