— Z Moguncji.
— Ach, odstawiono pana do komisarza policji v. Ravenowa, a po drodze aresztowano po raz drugi?
— Niestety.
— Jak się pan dostał do Magdeburga?
— Pociągiem specjalnym.
— Do którego się pan zakradł? Już się o to postaramy, aby pan znowu nie umknął, włóczykiju zatracony!
— Włóczykiju? Zatracony? Posłuchaj pan, serdeńko, nie powtarzaj tych słów w mojej obecności.
Pułkownik nachylił się wyzywająco.
— A to czemu? — zapytał.
— Odpowiedź mogłaby się panu nie spodobać.
— To ma być groźba?
— Nie. Tylko ostrzeżenie.
Teraz Ravenow powziął decyzję. Liczył na pułkownika. Obaj wspólnemi siłami mogliby wszak podołać nieznajomemu.
— Proszę, niech pan nie rozmawia z tym gburowatym drągalem! — rzekł do pułkownika. — Przekażę go policji. Władza wie najlepiej, jak sobie począć z takim gałganem.
Nie zdążył domówić, gdy uderzony potężnie w policzek zwalił się z siedzenia.
Pułkownik zerwał się na równe nogi i uchwycił Sępiego Dzioba za pierś.
— Łotrze! — zawołał. — Odpokutujesz!
— Precz z rękoma! — rozkazał trapper i oczy mu zabłysły.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
25