Wysiadaj pan wreszcie, w przeciwnym razie będę musiał zastosować przymus.
— Nasz bagaż... — rzekł pułkownik.
— Wszystko będzie załatwione. Ludzie, wynosić!
Obaj byli oficerowie musieli się usunąć. Zaprowadzono ich chwilowo do pokoju na dworcu. Sępi Dziób został przy zawiadowcy, który doglądał przeniesienia bagażu.
— Piękne rzeczy! — zaśmiał się jeden z robotników. — To naprawdę stary puzon. Panie Jezusie, te dziury i krosty! Co za nieszczęście słyszeć tę starą trąbę.
— A tu jest worek — rzekł drugi. — To najlepszy dowód, żeśmy złowili łotrzyków. No, co tam za tandeta musi tkwić!
Uważali bagaż Sępiego Dzioba za własnosć oficerów. Trapper nie zadawał sobie trudu rozwiewania ich złudzeń. Skoro przedział opustoszał, pociąg ruszył ze stacji, uwożąc ze sobą rzeczy obu oficerów, przekazane na bagaż.
— Proszę, niech pan idzie ze mną, panie kapitanie, — prosił zawiadowca i zaprowadził trappera do kancelarji.
Amerykanin usiadł na zaproszenie i wyjął pozostałe dokumenty.
— Pragnę uzupełnić swoje dowody — rzekł. — Zechce pan łaskawie przeczytać.
Urzędnik czytał. Odczuwał coraz większy szacunek dla cudacznego pasażera. Znajomy sławnego Ju-
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
28