areza! Tylko jedno wydało mu się dziwnem — strój tego znakomitego człowieka.
— Oto pańskie dokumenty, panie kapitanie, — rzekł. — Wystarczył paszport, lecz teraz widzę, z kim mam zaszczyt. Czy pozwoli pan, że zapytam o pewną drobnostkę?
— Proszę.
— Nawet jeżeli to pytanie wyda się natarczywem? — Czemu nie ubiera się pan stosownie do stanowiska?
Sępi Dziób przybrał tajemniczą minę, położył rękę na ustach i szepnął:
— Incognito.
— Ach, tak! Nie chcesz pan, aby wiedziano, kim jesteś?
— Nie. Dlatego mam przy sobie worek, futerał i puzon.
— Ach, to pana własność?
— Tak. Podróżuję jako grajek. Przypuszczam, że nie narażam swego incognita.
— Uczyłem się milczeć. Czy mogę pana prosić o sprawozdanie?
— Przybywam z Moguncji. Skoro wsiadłem do przedziału pierwszej klasy, siedział już tam młodszy z obu panów. Podał się za hrabiego i zaczepił mnie. Przypuszczam, że jest austrjackim szpiegiem, a jedzie za mną, aby za wszelką cenę przeszkodzić mojej audjencji u pana v. Bismarcka, do którego zostałem wysłany przez prezydenta Juareza.
— Nasza w tem głowa, aby mu się odechciało.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
29