— To moja rzecz. Gdzie pan spotkał tego drugiego, który się podaje za pułkownika?
— W drodze. Przypadkowo.
— Znacie się?
— Tak; oddawna.
— Skąd?
— Głupie pytanie! Służyliśmy w tym samym regimencie.
— Jeśli pan jeszcze raz użyje wyrazu, którym się pan posłużył, to zmienię stosunek do pana.
— Słusznie. Tak powinno być! — oświadczył jeden z robotników, uderzając Ravenowa w bok.
— Łotrze! — wybuchnął podporucznik. — Dotknij mnie raz jeszcze, a powalę cię na ziemię!
— Potrafimy przeszkodzić — rzekł zawiadowca. — Panie kapitanie, czy życzy pan sobie, abyśmy ich skrępowali?
— Tak. Nawet nalegam, aby ich skrępowano, — oświadczył trapper.
— Co? — zdziwił się Ravenow. — Ten człowiek ma być kapitanem? Jakim to, hę?
Tymczasem robotnik przyniósł kłębek mocnych sznurów.
— Dawać tu ręce! — rzekł do podporucznika.
Ravenow spojrzeniem radził się pułkownika. Ten odpowiedział:
— Nie opierać się. Ci ludzie nie są warci uwagi. Dostaniemy wspaniałe zadośćuczynienie.
— Jestem tego pewny. Ale wówczas biada im! Zwiążcie mnie, ale powiadam, że drogo was to będzie kosztowało.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
33