Kelner czem prędzej odszedł. Sępi Dziób zrzucił worek, futerał i puzon na niebieską jedwabną kanapę i zwrócił się ponownie do kelnerki.
— A zatem pochodzi pani z Reinswaldenu? A więc nie zna pani Berlina?
— O, jednak. Jestem tu już od dłuższego czasu.
— Czy widziała pani Bismarcka?
— Tak.
— Czy wie pani, gdzie mieszka i jak należy stąd pójść, aby się do niego dostać?
— Tak.
— Więc niech mi pani opisze drogę.
Kelnerka ze zdumieniem obejrzała gościa.
— Chce pan iść do niego?
— Tak, moje dziecko.
— O, z tem trudno! Musi pan się zameldować w ministerstwie, lub gdzieś tam w podobnem miejscu. Nie wiem dokładnie.
— Obejdę się bez ceregieli!
Dziewczyna opisała drogę do mieszkania Bismarkka. W tej chwili wszedł kelner i przyniósł księgę obcokrajowców. Sępi Dziób wpisał się i kazał przyśpieszyć śniadanie. Skoro został sam w pokoju, zajął się rozpakowaniem bagażu. Zastał go przy tem kelner, który wrócił ze śniadaniem. Zdumiał się wielce, ujrzawszy zawartość worka i futerału. Pośpieszył do kancelarji, aby zdać meldunek gospodarzowi.
Hotelarz nic jeszcze nie wiedział o nowym gościu, gdyż dopiero co wrócił z miasta. Był bardzo zdziwiony, usłyszawszy opis dziwacznego lokatora.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
40