Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wzbraniał się okazać dowód osobisty i upomniał o księgę cudzoziemców.
— To niezwykłe. Jakże się nazwał?
— William Saunders.
— Angielskie albo amerykańskie nazwisko. Kiedyż przybył?
— Pół godziny temu.
— Jak jest ubrany?
— Niezwykle, prawie jak maszkara. Nosi stare spodnie skórzane, trzewiki, frak z bufami, wyłogami i olbrzymiemi guzikami, a kapelusz w kształcie parasola.
Hm. Raczej wydaje mi się dziwakiem, niż przestępcą. Kto zamierza popełnić przestępstwo, ten ubiera się stereotypowo, aby nie zwrócić na siebie uwagi.
— Ale jego broń! Ma przy sobie strzelbę, dwa rewolwery i nóż. Główną jednak broń stanowi instrument metalowy podobny do puzonu. Kto może wiedzieć, jaki w nim tkwi morderczy nabój?
— Czy widział pan?
— Nie ja sam, lecz mój kelner.
— Dlaczego się pan osobiście nie przekonał?
— Toby może poruszyło czujność tego człowieka. Nie chciałem wzbudzać w nim podejrzeń, aby nie zbiegł.
— Ale skądże pan wnosi, że chce wykonać zamach na Bismarcka?
— Pytał o jego mieszkanie i kazał opisać drogę kelnerce, która jest ze mną spokrewniona.

44