Kelner widział już dosyć wiele. A jeśli oni mają główny klucz, to i ja mam swoją śrubę.
Wyciągnął z kieszeni ową amerykańską patentowaną śrubę, którą można zatkać zamek tak, aby nikt nie mógł otworzyć. Wkręcił więc śrubę w otwór. Poczem zeszedł ze schodów.
Traf chciał, że nie spotkał nikogo, gdyż cały personel zebrał się w kuchni i omawiał niezwykłe wydarzenie. Byli pewni, że kapitan śniada; nie zdawali sobie bowiem sprawy z szybkości, z jaką myśliwy z prerji pochłania stosy jadła. — —
Wyszedłszy niepostrzeżenie z domu, Sępi Dziób obrał drogę, którą opisała kelnerka. Kilka razy wprawdzie musiał się informować, ale wkońcu bez przygód stanął u celu. Obywatel stolicy, nawet sztubak, wstydzi się biegać za pierwszym lepszym przechodniem, jakkolwiek dziwacznie byłby ubrany.
Ujrzawszy odźwiernego przy bramie, podszedł doń rzekł:
— Nieprawdaż, tutaj mieszka Bismarck?
— Tak — potwierdził odźwierny, oglądając cudaka z uśmiechem.
— Na pierwszem piętrze?
— Tak.
— Czy master jest w domu?
— Master? Któż to?
— No, Bismarck.
— Ma pan na myśli Jego Ekscelencję pana hrabiego v. Bismarcka?
— Tak. Mam na myśli hrabiego, Jego Ekscelencję, a także samego Bismarcka
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
46