— Uprzedzałem, że ma pan odejść!
— Czynię to właśnie — mówił Jankes.
— Jeśli pan nie pójdzie dobrowolnie, będziesz zaaresztowany za zakłócenie spokoju.
— Chciałbym widzieć takiego, coby się ośmielił! — wyrwał się zręcznie i wbiegł na schody, zanim odźwierny zdołał go dogonić. Nastąpiłaby teraz ponowna, żywsza wymiana zdań, gdyby na schodach nie ukazał się jakiś starszy pan. Nosił zwyczajny uniform i czapkę. Chód miał mocny i pewny, postawę wojskową, ale w twarzy malował się rys pobłażliwej przychylności. Spoglądał z przyjazną naganą na obu szarpiących się przeciwników.
Odźwierny, ujrzawszy tego pana, natychmiast wypuścił trappera i stanął w postawie pełnej szacunku. Sępi Dziób wykorzystał tę chwilę wolności i w dwóch susach, obejmujących po dwa i trzy stopnie, znalazł się przy schodzącym jegomościu. Przyłożył rękę do kapelusza i ukłonił się.
— Good morning, starszy panie! Czy może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę Ekscelencję od ministra Bismarcka?
Starszy pan obejrzał pytającego.
— Czy chce pan rozmawiać z Ekscelencją? Kim pan jesteś?
— Hm. To mogę powiedzieć tylko Wysokości od tego ministra.
— Tak? Był pan proszony?
— Nie, my old master.
— W takim razie będzie pan musiał odejść z kwitkiem.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.
48