łem przewodnikiem pewnego Englishmana, który przywiózł Jaurezowi pieniądze i broń.
— Lord Dryden? Towarzyszył mu pan?
— Wgórę Rio Grande del Norte, dopóki nie znaleźliśmy Juareza.
— A więc widział pan Juareza? — pytał starszy pan z zaciekawieniem.
— O, wielokrotnie. Widziałem i rozmawiałem.
— Jak tam się rzeczy mają z jego przeciwnikiem, Maksymiljanem?
— Kiepsko. Władza jego drży w posadach, tron tak samo i głowa również. Jako Amerykanin, zwolennik Juareza, niewiele sobie robię z jego tronu i władzy. Lecz ubolewam nad głową tego oszukanego człowieka. — Ale, zdradziłem panu tyle, że mogę pokazać swoje dokumenty.
Sępi Dziób wyciągnął dowody osobiste i podał starszemu panu. Ten przejrzał szybko, jeszcze raz zmierzył trappera spojrzeniem i rzekł:
— Dziwaczni muszą być tam u was ludzie...!
— Tu też — przerwał myśliwy.
— O tem później. Przedstawię pana teraz hrabiemu, gdyż...
W tej chwili drzwi się otworzyły i ukazał się Bismarck we własnej osobie. Usłyszał głośną rozmowę, która mu przeszkadzała w pracy, i postanowił się przekonać, kto to rozmawia. Na widok obu panów na twarzy jego odmalowało się zdziwienie:
— Jakto, Wasza Królewska Mość jeszcze tutaj? — zapytał z ukłonem, zwracając się do starszego pana.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.
51