Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

Król z uśmiechem podał hrabiemu dokumenty Sępiego Dzioba. Bismarck przejrzał je i rzekł:
— Proszę, kapitanie!
Przepuściwszy króla, zaprowadził trappera do gabinetu. Służący, który w parę chwil później wrócił, zmiarkował z gęstych, donośnych głosów, że w gabinecie toczy się bardzo żywa rozmowa. — — —
Skoro gospodarz wrócił z okręgu do hotelu, zapytał przedewszystkiem o gościa.
— Czy jest jeszcze?
— Tak — odpowiedział starszy kelner. — Jeszcze je śniadanie.
— Nie wolno mu wyjść z domu, dopóki policja się nie zjawi.
— A więc stanę na górze w sieni.
— Nie, ja sam pójdę, — oświadczył gospodarz. — W tak ważnych sprawach trzeba być skrupulatnym.
Wszedł na górę i usiadł na krześle, stojącem w sieni.
Nie minął kwadrans, a nadeszła policja. Przedsięwzięto środki ostrożności. Koło domu i naprzeciwko na trotuarze spacerowali napozór beztrosko tajni ajenci, nie spuszczając wzroku z okien i drzwi gospody. Obstąpiono sień i podwórze, a dorożka czekała za rogiem, aby zawieźć aresztowanego do komisarjatu.
Jeden z urzędników wszedł w towarzystwie dwóch kolegów na górę do podejrzanego gościa.
— Czy nie wyszedł? — zapytał pocichu gospodarza.
— Gdzie tam! Wcale się nie pokazywał — brzmiała odpowiedź.

53