Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwny to naród, ci Niemcy! Nikt nie jest tak skory do aresztowania, jak wy.
— Tak? Tak pan sądzi?
— Do pioruna! Tak sądzę i odczułem to na własnej skórze. Od wczoraj rano już po raz trzeci chcą mnie uwięzić.
— A więc wczoraj już dwukrotnie pana aresztowano? I wykręcił się pan?
— Jak pan widzi.
— No, teraz już pan nie ujdzie!
— A jednak myślę, że tak.
— Postaram się pana mocno trzymać. Zechce pan łaskawie podać mi ręce.
Wachmistrz wyjął z kieszeni żelazne obręcze. Amerykaninowi tego już było za wiele. Podniósł się i zawołał:
— Co? Chcecie mnie w łańcuchy zakuć? Piekło, śmierć i wszyscy djabli! Chcę widzieć takiego, co się ośmieli mnie dotknąć! Co wyrządziłem tym drabom, że osaczają mnie jak psy zwierzynę?
Pozostali bowiem policjanci zbliżyli się i zamknęli trappera w ciasnem kole. W bezpiecznem zaś oddaleniu stał gospodarz z domownikami i przyglądali się zajściu.
— Co pan nam wyrządził? — zapytał policjant. — Nam — nic absolutnie. Ale wie pan chyba lepiej od nas, co zamierzałeś wykonać. Nazywa się pan William Saunders?
— Póki żyję i żyć będę.
— Jesteś kapitanem armji Stanów Zjednoczonych?

59