gam pana. Z moją bronią nie każdy umie się obchodzić!
— Nie troszcz się pan o to. Będziemy ostrożni. A więc dawać ręce!
Powiedział to tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu. Sępi Dziób usłuchał. Pozwolił sobie nałożyć kajdanki. Zaprowadzono go do numeru pierwszego. Zatrzymano się przed drzwiami sypialni.
— Zamknął pan te drzwi — rzekł wachmistrz. — Poco?
— Nie chciałem, by się grzebano w moich rzeczach. Czy to nie jest zrozumiałe?
— Ale nietylko zabrał pan klucz, lecz nadomiar zatkałeś otwór. Czy tajemnice, które chce pan utaić, są aż tak niebezpieczne?
— Przekonaj się pan sam!
— Przedtem musi pan otworzyć. Co tkwi w otworze?
— Śruba patentowana.
— Proszę ją wyjąć!
Sępi Dziób wyjął z kieszeni kamizelki cienki pręcik i włożył w otwór zamku. Naciągnął sprężynę i wyjął śrubę.
— Tak, mój drogi! Wyjm pan klucz z tej mojej kieszeni i otwórz drzwi.
Tak się też stało. Drzwi można już było otworzyć. Ale wachmistrz wzbraniał się wejść.
— Stój, nie tłoczyć się! — rozkazał. — Należy przypuszczać, że znajdują się tam tajemnicze maszyny i niebezpieczne materjały wybuchowe. Pierwszy niech
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
61