do Barcelony, zostawił powóz w gospodzie i zapuścił się pieszo w jedną z niepokaźnych uliczek bocznych. Wszedł do biednego krawca, który odnajmował jeden pokój w swem skromnem i ciasnem mieszkaniu. Sublokatorem był kapitan Henrico Landola, który ukrywał się tu pod fałszywem nazwiskiem.
Gdy tylko Cortejo zamknął drzwi za sobą, Landola zaczął się skarżyć na nudy.
— Nie martwcie się z tego powodu — rzekł Cortejo. — Przynoszę polecenia, które rozpędzą nudę.
— Bardzo mnie to cieszy. Zresztą, i tak nie mógłbym tutaj długo wytrzymać. Zaprzestano poszukiwań mojej osoby, a to mi nie odpowiada. Wolę bowiem walkę i pracę od spokoju i gnuśności.
— Doskonale! W takim razie natychmiast dam wam robotę.
— Jakiego rodzaju?
— Chodzi o podróż do Meksyku. Pewne wysoko postawione osoby wyraziły bowiem niezadowolenie z faktu, że ciało hrabiego Fernanda leży w Meksyku, a nie w grobowcu rodzinnym Rodrigandów. Trzeba zapobiec dalszym wyrzutom i postarać się, aby ktoś przywiózł trumnę wraz z zawartością. Podjęlibyście się tego?
— Niech djabli porwą! — odparł Landola. — Trup na pokładzie przynosi zawsze nieszczęście.
— Przesąd! Nie zauważyłem dotychczas, żebyście byli przesądni.
— Niech leży chłop, gdzie go zakopano!
— Gdzież to?
— No, w Meksyku. A gdzieżby indziej?
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
73