mysły, musielibyście ponieść przynajmniej równie surową karę, co ja.
— Sądzicie, że mogłoby mnie to powstrzymać?
— Jestem pewien — odparł Cortejo tonem zdecydowanym.
— Mylicie się bardzo! Przed chwilą sami mówiliście, że poszukują mnie i chcą unieszkodliwić. Grozi mi więc śmierć, lub długoletnie więzienie. Jeżeli tak, to zdradzając wasze postępki, nie pogorszę swego losu.
— Mniejsza o to! Psu się zda na budę wasze gadanie. Niktby nie uwierzył.
— Przedstawiłbym dowody. Mam ich poddostatkiem. Wystarczyłyby listy i polecenia, któreście mi przesyłali.
— Tego się nie lękam. Papiery są zniszczone.
— Naprawdę? — rzekł wzgardliwie Landola.
— Przecież postanowiliśmy solennie niszczyć wzajemnie wszystkie papiery.
— To prawda. Jestem przekonany, żeście spalili wszystkie moje listy.
— Oczywiście!
— Naprawdę? — zapytał Landola, obrzucając go badawczem spojrzeniem.
— Nie mam ani jednego. Dotrzymałem słowa.
— Postąpiliście bardzo uczciwie, a bardzo głupio! — zawołał Landola z uczuciem ulgi. — Przecież mieliście dzięki tym listom świetne dowody przeciwko mnie!
Cortejo roześmiał się szyderczo:
— Uważacie mnie za głupca? Pomyślcie raczej
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
77