Strona:Karol May - Hadżi Halef Omar.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

podobnie było ich około dziesięciu!
Moje przypuszczenie okazało się słuszne! — W pierwszej chwili chciałem wrócić do Halefa, lecz jemu nie groziło niebezpieczeństwo. Szło tu przedewszystkiem o Mesuda, który wszak wziął ze sobą pieniądze! Dlatego zwabiono go wraz z innymi Haddedinami do miejsca, gdzie ukryli się Muntefikowie, aby ograbić, a może i zamordować. Do tego właśnie miejsca musiały mnie zaprowadzić ślady! Wobec tego nie zawróciłem, a ruszyłem za odciskami stóp tak prędko, jak tylko pozwalał uciążliwy teren. Trop szedł z góry nadół, by za chwile zniknąć w kupie gruzów, lub spadzistym skręcie. Czasami musiałem uciekać się do karkołomnych skoków, by nie stracić śladu. Biegłem więc, to wspinając się, to zeskakując, coraz dalej, dopóki nie znalazłem się na wzgórzu, naniesionem przez rumowisko, by stamtąd spojrzeć wokoło, i jednocześnie nabrać tchu. —
Wtem, obróciwszy się na lewo, gdzie zdala widniały konie, spostrzegłem Halefa, siedzącego na trawie; przy nim stał... szeik! Zdawali się być zatopieni w przyjacielskiej rozmowie. Czyżbym więc ciągle się mylił? Abd el Kahir byłby człowiekiem prawym? Już miałem z ulgą odetchnąć, gdy ujrzałem, że szeik podnosi kamień z ziemi i, trzymając go we wzniesionej do ciosu ręce, staje za Halefem.
— Halef! ati balak! ati balak! — Halefie, uważaj! uważaj! — zawołałem co tchu w płucach, lecz... za późno! — Poczciwy hadżi, uderzony w głowę, runął na ziemię!
Opanowała mnie dzika wściekłość, wściekłość — jakiej dotychczas nigdy nie zaznałem! Zbiegłem, a raczej zsunąłem się ze wzgórza. Na dole zawróciłem do

21