Strona:Karol May - Hadżi Halef Omar.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

Mieszkaniec Wschodu wyraża się kwieciście i z przesadą. Halef czynił to ze szczególnem upodobaniem, zwłaszcza, kiedy mowa była o mnie i o nim samym. Przybysz uśmiechnął się ironicznie i odparł:
Allah ’l Allah! Jakiż to wielki zaszczyt, że spotkała mnie rozkosz obcowania z tak słynnymi mężami! Jestem zachwycony, iż pozwalacie mi spocząć w cieniu swojej chwały!
— Otwórz więc usteczka i powiedz nam, kim jesteś i skąd twa droga prowadzi! Poznałeś nasze imiona, a grzeczność wymaga, byś nie zwlekał dłużej i wyjawił nam swoje!
— Przybywam z Diarbekr, a jestem zwykłym bazir ganem[1]. Zwę się Dawud Soliman.
— Muzułmanin?
— Nie, chrześcijanin ormiański; — wyznam ci jednak szczerze, że islam, wasza religja, bardziej mi się od naszej podoba!
— Tfu! — zawołałem. — Tylko łajdak może tak schlebiać! Precz stąd! Jestem również chrześcijaninem; nie chcę cię więcej widzieć!
— Nieba! Chrześcijanin?! — wyjąkał przestraszony. — Wybacz mi, effendi! My, biedni kupcy, bywamy tak często źle traktowani z powodu naszej religji, że zmuszeni jesteśmy zapierać się wiary!
— Ty nietylko zaparłeś się chrześcijaństwa, ale wzniosłeś nad nie islam! Tego nie powinien czynić chrześcijanin, nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Gardzę tobą!
— Przestaniesz mną pogardzać, ujrzawszy, co mam dla ciebie, — co ci mogę sprzedać. Zaczekaj chwilę!

  1. Kupiec.
76