Wstał, podszedł do jucznego konia i powrócił ze skrzynką. Otworzywszy ją, usiadł zpowrotem na miejscu. Zawierała mnóstwo maleńkich flaszeczek; wyjął jedną i rzekł, zwróciwszy się do mnie:
— Obejrzyj tę flaszeczkę i zgadnij, co zawiera! Będziesz gotów ofiarować mi za nią dużo, dużo pieniędzy!
Właściwie nie chciałem z nim zamienić ani jednego słowa i byłem przekonany, że cała ta historja z butelkami jest zwykłem szalbierstwem; jednakże wykrycie jego machinacyj mogło mi się przydać. Dlatego wziąłem flaszeczkę do ręki. — Zawierała tłustawą ciecz; na nalepce widniały słowa:
olej święty[1]; korek był zalakowany, a na laku napis odciśnięty w alfabecie Neskhi, to jest arabskim. Litery były tak misterne, że z trudnością udało mi się je odcyfrować. Brzmiały: Musa Wardan. — Spojrzenie moje pobiegło ku jego dłoniom; na prawej miał sygnet, kształt i wielkość, którego odpowiadały w zupełności wyciśniętej pieczęci na flaszeczce. Czy wyryte litery zgadzały się z odciskiem, dojrzeć nie mogłem.
— No, jak tam? — zapytał.
— Olej.
— Ale jaki?
— Zupełnie zwykły!
— Mylisz się! To święty olej namaszczalny, od patrjarchy w Eczmiadzin, u podnóża góry Ararat, własnoręcznie przygotowany i opieczętowany!
— Doprawdy?! Przez niego samego?
- ↑ Jagh kuds — olej święty.