— Co? Ty tutaj? Ty, Ben Nil? Cóż ty robisz w towarzystwie łowcy niewolników?
— Łowcą niewolników nie był on nigdy. Że przez krótki czas pełnił obowiązki sternika na okręcie łowców, to jeszcze niewielka wina, poświadczy to zresztą mój effendi.
— A gdzież ten twój effendi jest?
— Idzie już — odpowiedziałem, skacząc przez poręcz. — Otóż i on!
Z piersi wszystkich wyrwał się okrzyk zdziwienia i radości. Emir cofnął się o krok wtył i prawie oniemiał, lecz po chwili otworzył szeroko ramiona i postąpił ku mnie, wołając!
— Effendi! Jakże się cieszę, jakże niezmiernie się cieszę! Pójdź w moje objęcia niech cię przycisnę do serca!
Radość jego była zarówno wielka, jak i szczera, i ja również omal się nie rozrzewniłem. Przystąpili też natychmiast do mnie obaj oficerowie, stary onbaszi i wielu innych, ściskając mi ręce serdecznie. Jeden tylko stał dłuższy czas na uboczu i, dopiero gdy już wszyscy przywitali się ze mną, roztrącił ich i stanął naprzeciw. Była to postać chuda z długimi członkami, jak u małp i niezwykle komiczna.
— Effendi, o effendi, — jęczał i skomlił — dusza moja pełna jest rozkoszy, a serce wyskoczyć mi chce z piersi i oko w głowie rzuca się z radości, że cię znowu ujrzało. Tęskniłem do ciebie, jak zakochana żona do męża. Bez ciebie
Strona:Karol May - Jaszczurka.djvu/118
Ta strona została skorygowana.
116