Na wschodzie rumieniła się już zorza poranna, gdy odbiliśmy od okrętu. Dwaj marynarze wiosłowali pilnie, a ja siedziałem obok Ben Nila naprzeciw emira, który był zdenerwowany z łatwo zrozumiałych powodów. Nie trzymałem go też zbyt długo w niepewności i wtajemniczyłem go dokładnie w cały plan, tem bardziej, że czasu było dosyć. Nim dobiliśmy do miejsca, gdzie obozował przedtem Ibn Asl, emir udobruchał się ostatecznie i przejął się mojemi myślami najzupełniej. Wylądowawszy, usiedliśmy pod drzewem na brzegu, i w tej chwili rozkazałem, by obaj marynarze wrócili pieszo do Hegazi, ale tak ostrożnie, aby ich nikt po drodze nie zauważył. Odeszli natychmiast, a reis effendina pytał niemało zdziwiony:
— Jesteś ciągle zagadkowy do niemożliwości. Czy nie będziemy wracali z łodzią do Hegazi?
— Ja z Ben Nilem — tak, ale ty nie.
— Co? Chcesz, żebym pieszo biegł taki kawał drogi?
— Zgadłeś, a powód wytłumaczę ci później, teraz zaś chciałbym się dowiedzieć, co myślisz o całej sprawie.
— Przedewszystkiem jestem zdumiony w najwyższym stopniu. Ty, effendi, jesteś istotnie człowiekiem, który...
— Daj pokój, — przerwałem mu — co o mnie myślisz w tej chwili, to rzecz uboczna.
Strona:Karol May - Jaszczurka.djvu/124
Ta strona została skorygowana.
122