język, potem wykłuć oczy, odciąć uszy, nos i wszystkie członki.
— Istotnie wiesz. Któż cię o tem uwiadomił?
— Ktoś, kto dwa razy doświadczył, że się niczego nie boję i umiem wyjść obronną ręką z najgorszego niebezpieczeństwa.
— Ktoż to taki?
— Abd Asi, twój ojciec.
— Prawda, wymknąłeś mu się już kilkakrotnie, ale co on, to nie ja. Mnie się już nie wymkniesz. Prędzej obłok zawali się nam na głowę, niż cię z rąk swoich wypuszczę.
— Nie wierzę w to wcale. Możliwe, że mógłby mnie jakiś człowiek przyprawić o śmiertelną trwogę, ale ty z wszelką pewnością nie.
— Psie! W przeciągu kilku minut będziesz szczekał o łaskę i zmiłowanie.
— Spróbuj!
— Sądzisz, że żartuję?
— Nie, ale tylko grozisz. Do wykonania tej groźby brak ci odwagi.
— A niech cię djabli zjedzą! Pokażę ci właśnie, że posiadam odwagę. Tu do mnie chłopcy! Zobaczycie, jak pies chrześcijański będzie się wił w śmiertelnych podrygach.
Na te słowa zgromadzili się koło nas wszyscy ludzie, obecni na pokładzie, Ibn Asl poszedł do kajuty.
Strona:Karol May - Jaszczurka.djvu/67
Ta strona została skorygowana.
65