kilometra od warru ułożyliśmy wielbłądy na piasku, skrępowawszy im przednie nogi, aby się nie mogły zbytnio oddalić.
Był już najwyższy czas podkraść się do nieprzyjaciół. Kara ben Halef wyskakiwał ze skóry z niecierpliwości i ochoty. Kazałem mu jednak pozostać przy wielbłądach. Zostawiwszy pod jego opieką obydwie strzelby, podążałem w kierunku warru. Bez trudu znalazłem przy blasku gwiazd miejsce, w którem wśród bloków skalnych widniało swobodne przejście do źródła. Nie ulegało wątpliwości, że Szeraraci przechodzili tędy. Poczołgałem się teraz w kierunku źródła. Po niedługim już czasie dobiegły mnie głosy. Wkońcu rozróżniłem słowa:
— Allahu akbar! Aszahdu anna, la ilaber ill’Allah, wa Mobammedu rasubl Allah. Haygab alas salah!
Szeraraci odmawiali chórem modlitwę wieczorną, zwaną eszeh. Ta okoliczność pozwoliła mi dotrzeć tak blisko, że mogłem się ukryć za kamieniem, odległym o kilka kroków od obozu wrogów. Chociaż gwiazdy nie świeciły jasno, mogłem przyjrzeć się placowi, okalającem u źródło. Beduini klęczeli na
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 1.djvu/25
Ta strona została skorygowana.
17