unosił się bardziej, niż na to zwyczaj pozwalał. Był to czarownik. Przez cały czas przekonywał starców o konieczności represyj. Siedzieliśmy obok siebie, otoczeni wojownikami. Halef zapytał szeptem:
— Nie przeczuwasz, sihdi, co postanowią?
— Owszem. Z pewnością chodzi o lwy, które przebywają w wadi.
— Allah! Lew?
— Nie jeden, lecz kilka. Przecież w tej porze rodzą się młode.
— Mówiłem ci już, że nieraz bywały tu lwy. Nie jest więc wykluczone, że się znowu pojawiły, i przebywają wśród licznych kryjówek ruin. Cóżto ma jednak wspólnego z nami?
— Sądzę, że bardzo wiele. Widziałeś triumfujące oblicze czarownika, gdy zaczął mówić o „lwie krwawej zemsty“.
— Owszem. Miałem wrażenie, że się bardzo cieszy.
— To radość z naszej pewnej zguby.
— Za sprawą lwów?
— Tak.
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 1.djvu/62
Ta strona została skorygowana.
54