rzystając z tego, padłem na ziemię i poczołgałem się wśród zarośli. Trzask łamanych gałęzi zagłuszyły trzy donośne głosy modlących się. Zatrzymałem się w miejscu, w którem ostatni cień padał na ziemię.
Ujrzałem przy brzegu tratwę. Była zupełnie pusta. Persowie, którzy usiedli teraz na ziemi, nie mieli żadnych pakunków. Dwaj z nich należeli bezwątpienia do ludzi przeciętnych i nie zwrócili mojej uwagi; natomiast trzeci wydał mi się nieprzeciętnym. Pod względem ubioru różnił się od towarzyszów jedynie tem, że miał na biodrach chustę z kaszmiru, gdy natomiast tamci dwaj przepasani byli zwykłemi pasami z kermanu. Ale było w nim coś, co go z pierwszego rzutu oka wyróżniało.
Poorana zmarszczkami twarz o niskiem czole, długim, ostrym, cienkim nosie, którego nozdrza poruszały się co chwila, o szerokich mięsistych wargach, o potężnie rozwiniętych szczękach, małych przenikliwych, nieco zaczerwienionych i niespokojnych oczach, miała wy-
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
12