mówiąc ani słowa. Wreszcie przywódca wrogów odjął ręce od twarzy. Od uderzenia biczem powstała pod nabiegłemi krwią oczami sina pręga. Podniósł ramiona, zacisnął pięści i, straciwszy panowanie nad sobą, rzucił się na Halefa. Ów, odskoczywszy wbok, zdzielił go jeszcze raz batem przez wargę i zaczął walić trzonem w kark z taką siłą, że wrzekomy mirza osunął się na ziemię. Halef rzucił się na niego i skrzyżował mu ręce pod karkiem. Wszystko to odbyło się tak szybko, że obydwaj podwładni Persa nie mieli czasu pośpieszyć swemu panu z pomocą. Opamiętali się dopiero teraz i chcieli dopaść Halefa ztyłu. Jednego z nich powaliłem wypróbowanym ciosem myśliwskim, drugiego chwyciłem za gardło z taką siłą, że omal się nie udławił. Wyciągnąłem mu z za pasa nóż i rewolwer, wrzuciłem tę broń do wody, a wreszcie i jego powaliłem na ziemię.
Halef zawołał:
— Sihdi, chodź tutaj! Tyś już skończył ze swoimi ptaszkami, ale mój ananas sprawia mi kłopot.
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/42
Ta strona została skorygowana.
44