celu zadali sobie nawet nieco trudu i przygotowali paliwa. Z pewnością liczyli się z tem, że możemy dotrzeć do szałasu po zachodzie słońca. Ponieważ o tej porze trudnoby nam było szukać drwa, postarali się o to, aby nas obserwować przy blasku światła.
Po upływie kilku minut sill polecił skierować się ku brzegowi. Wkrótce ujrzeliśmy szałas. Sili wskazał miejsce, przy którem należy wylądować. Nie usłuchałem go i skierowałem tratwę w kierunku brzegu, wolnego od krzaków i zarośli. Wolałem miejsce otwarte — w krzakach Persowie mogli nas pozabijać. Nie zostawiliśmy im wprawdzie naboi, ale nie ulegało wątpliwości, że w Mansurijeh zaopatrzyli się w amunicję.
— Dlaczego nie lądujesz dalej, przy szałasie? — zapytał sili. — Przecież pokazałem ci miejsce bezporównania dogodniejsze!
— Ze względu na konie — odparłem. — Stoją od rana; trzeba im dać okazję ruchu. Pojedziemy trochę konno. A ty idź tymczasem wraz z żoną do sza-
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/72
Ta strona została skorygowana.
74