Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

wyciągnęła, aby cię ratować. Ale nie wymagaj od niej za wiele! Nie stawiaj warunków, gdyż Bóg nie znosi targów. Módl się doń jak najczęściej, gdyż schodzi on na ziemię po stopniach modlitwy.
Zapadła głęboka cisza. Liście palm znowu szeptały. Nie były to już tony bajki z tysiąca i jednej nocy, ale słodkie, pełne obietnic wołanie: „Szukajcie, a znajdziecie, pukajcie, a będzie wam otworzone!“ Bimbaszi znowu usiadł i oparł głowę o złożone ręce.
Po chwili podał mi prawicę i rzekł:
— Czy wiesz, com teraz czynił?
— Tak. Modliłeś się.
— Zgadłeś. Modliłem się pierwszy raz w życiu. Jakże często gardziłem tymi, co się modlili, i litowałem się nad nimi, a teraz czuję, że to ja zasługiwałem na litość. Mam wrażenie, żem po długiej śmiertelnej chorobie otrzymał wreszcie cudowne lekarstwo, które mi wraca utracone siły.
— Tak, prawdziwem życiem żyje tylko ten, kto obcuje z Bogiem i z jego miłością. Dla ciebie miłość ta umarła, a na

153