na niebie i ziemi. Zbyt słabi jesteśmy, aby pojąć i zrozumieć ten wspaniały, nieograniczony cud ziemski. W obliczu jego blasku jesteśmy jak ślepcy; dopiero śmierć przywraca nam wzrok. I ciebie otaczał bezmiar miłosierdzia, ale nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Nie patrzyłeś na niewidzialną rękę, gotową każdej chwili dłoń twoją ująć, czekającą tylko na jej wyciągnięcie. Ustawicznie schodzili z nieba aniołowie, by słuchać bicia twego serca, by się dowiedzieć, czy nie wyszepczesz prośby: „Panie, podtrzymaj mnie, bo zginę!“ Wyciągnij dłoń, zapomnij o deszczu, który pozbawił roślinę liści! Jest jeszcze dość silna, by zazielenić się na nowo i dać owoce. Nie uwierzysz, jak ważną, jak świętą jest dla mnie ta chwila obecna ze względu na twoją osobę. Czemże ona być musi dla ciebie, który z głębi rozpaczy...
Nie mogłem mówić dalej, gdyż zerwał się z miejsca, rzucił onbasziemu wypalony tszibuk i zawołał:
— Nie mów dalej, effendi! Muszę odejść; nie wytrzymam dłużej!
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/155
Ta strona została skorygowana.
157