brunatnym trunkiem gościnności. Zato będziesz mógł wypalić ze mną nieco najlepszego tytoniu, jaki mamy w Bagdadzie. Przynieś żywo tszibuki!
Grubas, do którego słowa te zostały wypowiedziane, łypnął znowu oczami i zawołał żałośnie:
— Tszibuki? Allah ’l Allah! O tytoniu, tytoniu!
— Nie jęcz — zwijaj się!
— Proszę cię, effendi, zbierz zmysły! Poco mam się śpieszyć, jeżeli i tak nic nie poradzę. Tytoniu niema.
— Niema...? To niemożliwe! Jakżeto? Przecież nie paliłem przez cały ostatni tydzień!
— Ja również nie paliłem, effendi.
— Wszak przedwczoraj, gdyś chodził po kawę, miałeś także przynieść tytoniu. Dałem ci dziesięć piastrów.
— To prawda, otrzymałem dziesięć piastrów.
— No więc, gdzież jest tytoń?
— O tytoniu! Allahi, Wallahi, Tallahi!
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
20