— Allah, Wallah! — roześmiał się Halef nieco zakłopotany. — Istotnie, mój sihdi wypadł mi z ust. Przypatrz mu się. Nie poznałeś go również!
— Maszallah! — Bóg czyni cuda! A więc to wy obaj? Tyś Hadżi Halef Omar, a on Hadżi Kara ben Nemzi z Dżermanistanu?
— Tak, to my. Nie można nas z nikim pomieszać.
— Witam was z całego serca i oświadczam, że wszystkie pokoje mego domu i wszystko, co posiadam, oddaję do waszej dyspozycji!
Podbiegł do nas, uścisnął nas za ręce. Radosne to powitanie było tem bardziej wzruszające, że za pierwszej bytności byliśmy jego gośćmi bardzo niedługo. Miałem więc wrażenie, że radość jego płynie z innych jeszcze pobudek.
Po chwili drzwi otworzyły się naoścież; wszedł przez nie Kepek i pośpieszył do nas w największem tempie, na jakie mu tusza pozwalała. Wyciągnąwszy ku nam obie ręce, zawołał tubalnym głosem:
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
31