— Źle postąpiłeś! — zawołał bimbaszi. — Jeżeli zachoruje i...
— Nie lękaj się! — przerwał Halef. — Ta kąpiel wyjdzie mu na dobre. Dowodem, że chciał jeszcze wody, jest fakt, iż z przerażenia rozdziawił gębę, jak wrota; niestety, wiadro było już puste. Potem rzuciłem okiem na tangarę[1] z gliny, w której zwykł gotować jarzyny i mięso. Całe dno pokryte było na palec grubą warstwą brudnego tłuszczu. Kepek wyjaśnił mi z całym spokojem, że tłuszcz ten służy mu jako pasta do obuwia. Wyskrobałem naturalnie tłuszcz i wysmarowałem mu oblicze.
— Niech cię Bóg ma w swej opiece! Jeśliś rzeczywiście tak postąpił, to Kepek...
— Nie kłopocz się, effendi! — przerwał Halef. — Nic złego mu się nie stało. Zdjął spokojnie tłuszcz z twarzy; zachowa go z pewnością jako pastę. W swej gorliwości odkryłem również miklaję[2] z miedzi, na której zwykł tobie, effendi, smażyć mięso. Gotował się na niej mar-