Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

trzasku ognia i dźwięku naczyń rozlegał się głos grubasa:
— Czcigodny szeiku Haddedihnów uważaj, by salsa[1] nie wykipiała, bo szkoda każdej kropelki. Widzę, żeś prawdziwy aszszi el aszsziji[2], i cieszę się jak sułtan myślą o tych potrawach.
Bimbaszi uśmiechnął się; ja również byłem zadowolony z dobrych stosunków, jakie między nimi zapanowały. Weszliśmy do pokoju. Po niedługim czasie wtoczył się Kepek i rzekł do swego pana:
— Effendi, uczta wkrótce się zacznie, a Hadżi twierdzi, że jestem mu w kuchni zawadą. Czy wolno mi usiąść tutaj, jak zwykle, gdy nie mam nic do roboty?
Starzec obrzucił mnie pytającem spojrzeniem. Uświadomiwszy sobie, jak często ci dwaj samotni ludzie siadają razem, już choćby dlatego, że są skazani na obcowanie wyłącznie ze sobą, postanowiłem nie wprowadzać żadnych zmian. Odpowiedziałem więc onbasziemu, który wyglądał teraz znacznie czyściej:

— Siadaj.

  1. Zupa.
  2. Kucharz nad kucharzami.
56