Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/103

Ta strona została skorygowana.
—   99   —

— Ależ to gorsze jeszcze, niż łażenie za kozami! Wiesz pan co, panie Charley, idź pan sam na górę, a ja wydycham się tutaj i zaczekam na pana.
Poszedłem za moim przewodnikiem. Gdybym oczekiwał czegoś nadzwyczajnego, byłbym z pewnością musiał odczuć całą gorycz zawodu, gdyż górne piętra przedstawiały najzupełniej puste sale. Jedynie tylko piękny i rozległy widok z okien mógł choć w części wynagrodzić męczące wdrapywanie się po wąskich i niewygodnych schodach.
Nasz bonza był to sobie tylko bonza. Cała jego wiedza polegała na czysto mechanicznej umiejętności składania ofiar i nawet nie wiedział dokładnie imion bóstw, do których się modlił.
Bonzowie są to po większej części ludzie zupełnie prości i ciemni; utrzymują się głównie z miłosierdzia publicznego lub z darów, które składają im grzesznicy, aby za tę cenę przyjęli na siebie ich grzechy i pobożnem życiem starali się przebłagać zagniewane bóstwo. Ponieważ żyją bezżenni i dzieci nie mają, przeto kupują sobie zwykle jakiegoś chłopca, syna biednych rodziców, którego wychowują na swego następcę, uczą go składania ofiar i kilku króciutkich modlitw, stanowiących całą ich umiejętność.