Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/110

Ta strona została skorygowana.
—   106   —

— Tak grać żaden chrześcianin nie potrafi...
— Czy nie słyszałeś nigdy muzyki Francuzów lub Anglików w Hong-kong? — zapytałem.
— Nie, to są barbarzyńcy i nic przecież umieć nie mogą.
— Dobrze. Nauczyłeś mnie grać na kiu, naucz mnie teraz na pi-pa.
Bez słówka odpowiedzi wziął do ręki gitarę, przypominającą kształtem starożytne cytry i zaczął brzdąkać równie pięknie jak na skrzypcach, co jednak równy wywołało zachwyt.
— A teraz spróbuj ty — rzekł, podając mi gitarę.
Ująłem ją silniej, nastroiłem jak mogłem i zagrałem szybkiego walca, w którym bas równie był trudnym jak wiolin. Widziałem, że twarze moich słuchaczów mienić się poczęły ze zdumienia, dodało mi więc to otuchy i wprowadziło w nastrój.
— Wspaniale! — zawołał Turner, kiedy zakończyłem wreszcie głośnym akordem. — Ależ pan jesteś znakomitym wirtuozem na tem papu, czy dingdu, czy jak się to tam nazywa. Dlaczegoś mi pan o tem nie mówił?
— Chciałem zrobić panu niespodziankę — roześmiałem się ubawiony. Poczem nastroiłem znowu instrument i na zakończenie popisu zagrałem im hiszpańskie fandango. Chińczycy