Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/113

Ta strona została skorygowana.
—   109   —

— Czy jesteś z pochodzenia Anglikiem?
— Nie, jestem Austriakiem.
— To dobrze, gdyż nienawidzimy anglików i yankesów, którzy zabrali nam nasze miasta i chcą się zbogacić naszym kosztem. O austryjakach nic nie słyszałem, ale muszą być dobrzy, bo ty jesteś dobry. Czy jedziecie do Kuang-tszeu-fu?
— Tak. Wysiedliśmy na ląd po to tylko aby zobaczyć twoją świątynię. Czy zechcesz przyjąć od nas mały podarunek?
— Żyję tylko z tego, co mi kto ofiarować zechce, przyjmę więc z wdzięcznością wszystko, co mi dać raczysz.
Sięgnąłem do kieszeni, lecz kapitan, który domyślił się, o co chodzi, zatrzymał moją rękę.
— Pozwól mi pan zapłacić temu człowiekowi. Wprawdzie nie zwiedzałem wieży, lecz usłyszałem pańską grę na jego pumpo; chcę mu się za to odwdzięczyć.
Z temi słowami wyjął z kieszeni trzy dolary, z których dwa ofiarował bonzie, trzeciego zaś jego pomocnikowi.
Na widok tak hojnego datku, chińczyk nie mógł ukryć swojej radości. Dla biedaka, żyjącego z groszowej jałmużny, był to już poważny kapitalik, to też biegał jak szalony, skakał, klaskał w ręce, pokazywał obecnym obie sztuki złota i gorącemi słowami wyrażał wdzięcz-