Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/115

Ta strona została skorygowana.
—   111   —

Sięgnąłem ku szyi i wyciągnąłem medalion z pestki morelowej. Zaledwie bonza dostrzegł ten drobny przedmiot, skrzyżował ręce na piersi i ukłonił mi się do samej ziemi prawie.
— Daruj mi, panie. Nie wiedziałem, że jesteś naczelnikiem Lung-yin.
— Po czem to poznałeś?
To pytanie zdziwiło go widocznie.
— Jakto, panie, nosisz talizman i nie wiesz, że dla każdego stopnia jest innym? A możeś ty go nie zasłużył, lecz znalazłeś tylko? To byłoby strasznem, gdyż w takim razie musiałbyś umrzeć.
Nie uważałem za stosowne objaśniać mu pochodzenia talizmanu. Uderzyło mnie jednak, że szanowny bonza zbyt dokładnie znał zwyczaje i prawa piratów. Najprawdopodobniej miałem do czynienia z jednym z członków szlachetnego stowarzyszenia. Chcąc wydobyć z niego jakąś wiadomość bardziej szczegółową i dokładną, rzekłem chłodno na pozór:
— Nie znalazłem go. Pokaż mi swój talizman.
— Mam go w domu. Ale po filiżankach mogłeś poznać, że należę do was.
Aha, więc to był znak umówiony! Na szczęście zwróciłem uwagę na szczególny sposób, w jaki brał filiżankę czubkami wielkiego, wskazującego i czwartego palców, podczas kiedy dwa pozostałe trzymał wyprostowane szty-