Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/124

Ta strona została skorygowana.
—   120   —

zostanę napewno. Dobrzy towarzysze nie mogą się rozdzielać.
— A więc przebijemy się przez tę gromadę? — Czyś pan rozciął już sobie więzy na rękach?
— Prawda, zapomniałem o tem! W takim razie puśćmy W ruch nogi.
— Nie czyń pan tego, kapitanie. W tej sali mamy dwudziestu ludzi, nas przywiozło trzynastu, to razem czyni trzydziestu trzech. Jest to zbyt poważna liczba, abyśmy mogli narażać się lekkomyślnie. Gdybyśmy mieli nasze rewolwery, to co innego, ale po pierwsze nie mamy ich, a po drugie mamy skrępowane ręce. Wszak znasz pan przysłowie, że kilka psów równa się śmierci zająca.
— Tak, jeśli ktoś jest zającem.
— Znasz mnie chyba dość dobrze, kapitanie, i wiesz, że nie jestem tchórzem. Odwaga jednak a szaleństwo, to zupełnie dwie różne rzeczy.
— Dobrze więc. Rób pan, co uważasz za stosowne.
— Pomówię z tymi ludźmi, a gdybym im nie mógł trafić do rozumu, to zawsze będzie czas przedsięwziąć coś energiczniejszego.
— Dobrze, tylko nie pan, a ja z nimi