Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/127

Ta strona została skorygowana.
—   123   —

— Poczekamy;
— Na co, żeby nas do innej, jakiej dziury przesadzili?
— No, nie tak to się prędko odbywa. Zresztą możemy spróbować naszych sił. Ci chińczycy nie umieją nawet porządnie związać człowieka! Patrz pan, przytroczyli nam do ciała ramiona, a dłonie zostawili wolne. Gdybyś pan mógł przez minutę utrzymać się przede mną, to spróbowałbym rozwiązać panu więzy.
— Ba, dla tego celu gotów jestem stać nawet przez cały dzień przed panem.
— Poczekajmy, ci łotrzy najwidoczniej nowy jakiś zamiar powzięli. Zaraz się dowiemy, co postanowili.
Chińczycy zaczęli znowu naradzać się poczem tłomacz zbliżył się ku nam w towarzystwie dwóch piratów uzbrojonych w grube bambusowe laski.
— Jeszcze raz zadaję wam te same pytania, a jeśli nie zechcecie odpowiadać, to was zmusimy do tego.
— Czy jesteś jankesem? — zwrócił się przedewszystkiem do kapitana.
— Odejdź, mówię ci, — odrzekł Turner. — Dopóki będziemy związani, nie będziemy rozmawia z wami.
— A jednak musicie być związani, dopóki was nie oswobodzą. Gdyby zaś nie chcieli was