nać w zręczności, która w takiej walce stanowi przedewszystkiem o wygranej.
Rzeczywiście zwrócił się ku mnie.
— Precz z naczyniami! — zawołał.
Nie poruszyłem się wcale. Wtedy on podniósł pięść do góry, aby zadać mi takie samo uderzenie, lecz w tej chwili wydał mimowolny okrzyk bólu i cofnął się o krok. Zręcznem podstawieniem pięści odparowałem jego cios i wybiłem mu dłoń ze stawów. Ból jednak doprowadził go do wściekłości, bo chwycił lewą ręką długi sztylet i skierował go ku mojej szyi.
Rzecz prosta, że nie czekałem na wykonanie tego zamiaru, lecz lewą ręką uderzyłem go z dołu w podbródek, a jednocześnie prawą zaaplikowałem mu taki cios w skroń, że runął na ziemię obok kapitana.
Tego jednak było już za wiele nawet dla tej bandy tchórzów. Ujrzawszy swego naczelnika na ziemi, cala ta szajka z wyciem rzuciła się ku mnie. Wyciągnąłem talizman i podnosząc go w górę, zawołałem grzmiącym głosem:
— Kto śmie walczyć przeciwko temu znakowi!
Złoczyńcy stanęli jak skamieniali.
— Yeu-ki! — jęknęli. O cały stopień wyższy od dżiahura, który jest tylko tiu-siu!
Te słowa wskazały mi, że bandyci dla naczelników swoich wprowadzili wojskowe
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/133
Ta strona została skorygowana.
— 129 —