Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/138

Ta strona została skorygowana.
—   134   —

prawie ciemno i pani kazała zawracać. Nagle przyskoczyło do nas kilku ludzi, zarzucili mi grubą chustkę na głowę i uprowadzili ze sobą. Potem wsadzili mnie na łódkę i przywieźli tutaj. Było mi bardzo źle. Nie dali mi jeść, ani pić, zamknęli w jakiejś ciemnej komórce i wcale nie zajrzeli nawet, co się ze mną dzieje. Chciałam zasnąć, ale nie mogłam, tak mi było niedobrze.
Żal mi było tej biednej tłuściochy, której z głodu słabo się robiło. Nie miałem jednak nic, aby ją nakarmić, pytałem więc dalej:
— Czy jesteś pani zamężną?
— Nie. Nie mam nikogo na świecie. Bracia i siostry pomarli dawno, a dalsza rodzina nie troszczy się o mnie.
— W takim razie weźmiemy panią z sobą i odprowadzimy, lub każemy odprowadzić do jej państwa.
Podczas tej rozmowy dżiahur odzyskał zmysły i nie mogąc mówić, patrzył na mnie wzrokiem, w którym malowała się cała jego nienawiść. W każdym razie był to wróg, z którym liczyć się należało. Nie chcąc zbytnio przeciągać struny, zwróciłem się do bandytów i rzekłem:
— Ta kobieta nie jest żoną por-tu-ki, jest tylko jego służącą i jej pan nie zapłaci wam za nią ani jednego li. Wezmę ją ze sobą i zwrócę jej wolność.