Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
—   136   —

zwracając się do przewoźników, — czy wasza łódź stoi jeszcze przed Kuang-ti-miao?
— Tak jest.
— Jak długo zostaniecie tutaj?
— Chcesz nas doświadczyć, panie. Wszak wiesz, że w każdem Kuang-ti-miao tylko cztery dni zostawać możemy.
— Dobrze. Przygotujcie wszystko. Ponieważ przerwaliście naszą podróż, przeto teraz zawieziecie nas do Kuang-tszeu-fu.
— Będziemy posłuszni.
Wziąłem jedną z latarni w rękę i zajrzałem za posągi. Znalazłem tutaj drzwi, prowadzące do ciemnej komórki, służącej za skład przedmiotów potrzebnych do nabożeństwa, a jednocześnie będącej chwilowem więzieniem dla porwanych przez piratów ofiar.
— Kapitanie, przynieś-no pan związanych, trzeba ich tutaj zamknąć, aby się nie znalazła jaka litościwa dusza, coby ich uwolnić zechciała.
Kapitan przyciągnął dżiahura i tatara, wepchnęliśmy ich do komórki, którą zamknęliśmy starannie i klucz schowałem do kieszeni.
Rozbójnicy patrzyli na to w milczeniu, wreszcie jeden z nich wystąpił ze środka i zapytał:
— Co rozkażesz uczynić z dżiahurem i kto ma zawiadomić Kiang-lu o jego aresztowaniu? Jestem porucznikiem naszego oddziału