bietę bez pożywienia i picia, czy tak nakazuje głównodowodzący?
— Ty sam wiesz, panie, jak należy postępować z jeńcami. Głodem i pragnieniem zmuszamy ich do ustępstw.
— Czy pan prędko skończysz swoją rozmowę? — wtrącił się zniecierpliwiony kapitan. — Mówicie takim okropnym językiem, że ani słówka zrozumieć nie mogę!
— Już jestem gotów; możemy iść.
— Dobrze, ale muszę się z nimi odpowiednio pożegnać.
— Jakto jest żegnam po chińsku?
— Tsing-leao, — odrzekłem.
— Tsing-leao, — powtórzył. Dobrze, nie zapomnę tego.
Z temi słowy stanął w pozycyi i rzeki głośno:
— Bandycing i szubienicznicyng! Widzicieng, że jesteśmyng waszyming dowódcaming. Przekonaliścieng się saming... Tsing-leao, — powtórzył po cichu, poczem ciągnął dalej: ...Że jesteśmyng odważning i nie boimyng się takich djablung jak wy. Pan Charling jest waszym pułkownikiemg, ja zaś zmasakrujeng każdegong, kto mi się sprzeciwing sprobujeng. Tsing-leao, dobrang-nocyng!
Bandyci wysłuchali tej przemowy z należytym szacunkiem, nawet tłomacz nie zaśmiał się tym razem.
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/142
Ta strona została skorygowana.
— 138 —