Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/143

Ta strona została skorygowana.
—   139   —

— Idziemy, — rzekłem. Yng-pa tsung, ty wiesz, co ci kazałem. Pozdrów ode mnie Kianglu!
Wyszliśmy ze świątyni i skierowaliśmy się ku wybrzeżu, gdzie czekały na nas łodzie bandytów. Wsiedliśmy do tej samej, która nas tutaj przywiozła i ci sami ludzie odwozili nas teraz z powrotem.
Porucznik spełnił wiernie mój rozkaz; na dnie łodzi znaleźliśmy przygotowane zapasy, składające się ze słodkiej wody i owoców, biedna więc holenderka mogła zaspokoić cokolwiek głód i pragnienie.
— Szkoda, że niema szynki, lub kawałka pieczonego mięsa, — szepnęła z westchnieniem, ale cóż robić, dziękuję Bogu i za to.
Nasza towarzyszka była widocznie osobą zasadniczą, bo w przeciągu dziesięciu minut wszystkie zapasy zniknęły w przepaścistych głębinach jej ogromnego żołądka. Po zaspokojeniu pierwszego głodu szlachetna dama stała się o wiele rozmowniejszą i oznajmiła nam, że nazywa się Hanje Kelder. Wydawała się bardzo zdziwioną tem, że nietylko chińczycy, ale i opinia powszechna wzięła ją za żonę kupca, oponowała przeciwko temu bardzo gorąco i postanowiła postarać się o ukaranie bandytów.
Ta groźba kazała i mnie zastanowić się nad tem, jak powinienem postąpić w całej tej