Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/145

Ta strona została skorygowana.
—   141   —

— Wysiadajcie, — rozkazałem surowo.
— Dlaczego, panie? — zapytał sternik.
— Masz słuchać, a nie pytać, — odrzekłem. Wysiadajcie!
Usłuchali z widoczną niechęcią.
— Zostańcie tutaj i zachowujcie się cicho, dopóki po was nie przyjadę, — rzekłem, poczem szybko odbiłem od brzegu i skierowałem się na przeciwną stronę kanału.
— To było sprytnie zrobione, — zawołał kapitan. W razie czego nie będziemy mieli przynajmniej tych łotrów na karku. Ale słuchaj pan!
— Kiang! — rozległo się od strony głównego kanału.
— Lu! — odezwali się nasi ludzie, pomimo, iż nakazałem im zachowywać się cicho.
Łódź, która nas goniła, stanęła na skrzyżowaniu się kanałów i rzuciła hasło, aby się przekonać, gdzie jesteśmy.
— Ci łotrzy zdradzili nas. Co teraz mamy robić? — zapytał niespokojnie kapitan.
— Prędzej na brzeg. Tam zobaczymy z kim mamy do czynienia.
Wyskoczyliśmy na brzeg i przywiązaliśmy łódź do krzaka bawełny, który stał nad samą prawie wodą.
— Czy niebezpieczeństwo jest groźne? — zapytała holenderka szeptem.
— To się dopiero okaże, — odrzekłem.