Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/146

Ta strona została skorygowana.
—   142   —

— Ja się nie boję. Dajcie mi panowie jaki kij, albo wiosło, pomogę wam bronić się przeciwko tym łotrom. Rozbiję im łby na jajecznicę!
Była to naprawdę dzielna niewiasta. Inna na jej miejscu byłaby już ze trzy razy zemdlała.
— Brawo, panno Kelder! — rzekłem. — Wiosła tam leżą; weź pani jedno i jeśli chcesz nam rzeczywiście pomódz, to mierz zawsze w głowę!
— Nie lękaj się pan! Pokażę im, że holenderki mają silne ramiona i dzielne serca!
Plusk wioseł zbliżał się coraz bardziej.
— Kiang! — rozległo się znowu:
— Lu! — odpowiedziano z przeciwległego brzegu.
— Gdzie wasza łódź? — zapytał jakiś głos, po którym poznałem dżiahura.
— Na przeciwnym brzegu.
— A duży człowiek z kobietą i towarzyszem swoim?
— Także tam.
— Dlaczegoście zostawili łódź?
— Yeu-ki nam kazał.
— Ten człowiek nie jest Yeu-ki. On ukradł znak i dlatego musi go najprzód oddać, a potem umrzeć.
Łódka zbliżała się szybko. O ucieczce nie można było nawet marzyć, gdyż nie znaliśmy wcale miejscowości i nie mieliśmy poję-