Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/147

Ta strona została skorygowana.
—   143   —

cia, w którą się obrócić stronę. Postanowiłem stawić czoło niebezpieczeństwu i drogo sprzedać życie.
— Stójcie! — zawołem. — Tutaj nie wylądujecie!
— To on! — krzyknął w tej chwili dżiahur. — Chwytajcie go!
W tej chwili łódka przybiła do brzegu i kilku ludzi wyskoczyło na ląd. Trzech z nich rzuciło się mnie. Podniosłem wiosło i z całej siły uderzyłem pierwszego, lecz nim zdołałem zadać cios drugi, dwaj pozostali rzucili się na umie i zadawszy cios w lewe ramię, pochwycili z obu stron za ręce.
— Trzymajcie go mocno! — krzyknął dżiahur, który jednym susem wyskoczył na ląd i biegł ku mnie. Szarpnąłem się z całych sił i odrzuciłem obu trzymających mnie bandytów, lecz w tej samej chwili ujrzałem nóż błyszczący w lewej ręce dżiahura, zaledwie miałem tyle przytomności umysłu, że uchyliłem się na bok, gdy nóż ze świstem przeszył powietrze tuż koło mojego ucha. Schwyciłem mongoła za gardło, lecz w tej chwili zostałem osaczony przez kilku bandytów, na dobitkę potknąłem się o leżące na ziemi wiosło i runąłem jak długi. Już widziałem wznoszący się nademną nóż mongoła, gdy nagle spadło na niego silne uderzenie wiosłem, co dało mi możność porwania się na nogi.