Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/150

Ta strona została skorygowana.
—   146   —

— Tego panu nie zbraknie. Wody jest poddostatkiem, a ponieważ do rana ruszyć się stąd nie możemy, przeto będziesz pan mógł i wypocząć.
Woda w kanałach dochodziła do samego brzegu, wygrzebałem więc w piasku niewielkie wgłębienie, które natychmiast wypełniło się wodą i położywszy się na wznak umieściłem w niem zbolałą głowę.
— Patrzcie, jaki pan praktyczny! W ten sposób urządziłeś pan sobie stały okład.
— Czy mogę panu w czem pomódz? — zapytała holenderka.
— Dziękuję! pani samej brak również wszelkich wygód.
— To nic, to można jeszcze wytrzymać. Położę się na ziemi i spróbuję zasnąć.
Kapitan zerwał trochę gałązek wierzby i podłożył jej pod głowę. Dzielna niewiasta wyciągnęła się na gołej ziemi i po chwili rozległo się chrapanie potężne, które mówiło wyraźnie o spokoju sumienia tej energicznej duszy.
— Czy nie byłoby lepiej, żebyśmy wyszukali sobie innego miejsca dla wypoczynku, — rzekł kapitan.
— Dlaczego?
— Gdyż boję się, że bandyci powrócą.
— Oho, nie ośmielą się.
— Tak pan myślisz? W takim razie i ja sobie coś podłożę i prześpię się trochę.